Wczoraj dyrektorka zrobiła im niezłą awanturę. Taylor przez cały czas nie marzyła o niczym innym jak o śnie.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Podskoczyła. Do pokoju wmaszerowała Zoe. Miała włosy spięte w idealnego koka na czubku głowy i perfekcyjny makijaż. Jednak zmęczenia nie umiała ukryć. Pomimo grubej warstwy makijażu, widać było, że jej oczy są podkrążone, a powieki same się zamykają. Zoe westchnęła cicho i opadła na fotel koło okna.
- Co za dzień - wyszeptała. - Myślałam, że umrę zanim Agnes skończy kazanie.
- Mhm - Taylor nie oderwała wzroku od monitora. - Kto ma przyjechać do szkoły?
Cisza. Zoe nerwowo zawijała sobie wokół palca nitkę z różowego sweterka. Taylor zmusiła się wreszcie by na nią spojrzeć. Co przed nią ukrywają? Blondynka uciekała wzrokiem. Kolejna tajemnica. Bosko. Nie ma to jak zaufanie. Taylor ponownie wlepiła wzrok w komputer. Ma tego dość. Ma ich dość.
Wstała gwałtownie i ruszyła w stronę drzwi, po drodze porywając torbę na ramię z kanapy.
- Pa - rzuciła i wyszła.
***
Luke siedział pod wielkim dębem i czytał obszerną książkę. Taylor podeszła do niego i oparła się o pień. Może od niego coś wyciągnie.
- Widziałeś się dziś z Katie? - spytała na dzień dobry.
Chłopak upuścił książkę i spojrzał na nią zawstydzony. Szybko podniósł tomiszcze i pokręcił głową stanowczo zbyt energicznie.
- Nikogo nie wpuszczają. Przecież wiesz.
- Nie, nie wiem. Co się tu dzieje - naskoczyła na niego.
- Nic się nie dzieje - wyjąkał.
Czy on ma ją za idiotkę? Jasne, że coś się dzieje. Usiadła na trawie i spojrzała mu w oczy.
- Ty też mnie okłamujesz? - spytała dobrze wyćwiczonym głosem nieszczęśliwej dziewczynki.
- Nie - szepnął. - Ja...
Urwał i zatrzasnął książkę.
- Muszę iść.
- Ale... - zanim zdążyła zaprzeczyć, Luke zniknął już za drzewami.
***
Taylor na palcach przemierzyła korytarz. Musiała zobaczyć się z Katie. Popchnęła małe, białe drzwi i wślizgnęła się do środka. Szybko określiła swoje położenie. Musi iść prosto i skręcić w lewo..., albo w prawo? Nie, na pewno w lewo. Katie leży w drugim pokoju na lewo. Okej. Do dzieła.
Cicho przemierzyła korytarz i przywarła do ściany. Wyjrzała za róg. Pielęgniarka w białym fartuchu weszła do jednego z pokoi. Drugiego na lewo. Pokoju Katie.
Niech to szlag. Taylor odczekała chwilę, zanim pielęgniarka wyjdzie z pokoju i pognała w stronę, domykających się, drzwi. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby były antywłamaniowe. Na szczęście zdążyła do nich dobiec, zanim zatrzasnęły się na dobre.
Pomieszczenie było małe. Firanki w motyle uniemożliwiały promieniom słonecznym wpaść do pokoju przez małe okienko. Białe szafki i stoliki zajmowały jedną drugą pokoju. Na małym szpitalnym łóżku leżała, zwinięta w kłębek, osóbka. Taylor podeszła bliżej i prawie co nie krzyknęła. Katie wyglądała okropnie. Jakby przeszła jakąś nieudolną operacje plastyczną. Wyglądała jak wyschnięty kalafior, rozjechany przez ciężarówkę. Po minucie wahania, dziewczyna dotknęła, dwoma palcami, czoła Katie. Było zimne jak lód.
Nagle Taylor usłyszała kroki na korytarzu i przekręcanie klucza w zamku. Odskoczyła jak poparzona i, w panice, wskoczyła za wielką szafę. Do pokoju weszły dwie osoby. Laurel i Lindsay.
- Myślisz, że przeżyje? - Lindsay pochyliła się nad Katie.
- Pewnie tak. Gdyby Char już tu była może wreszcie byśmy ją złapali.
- Może... Ale sama widzisz jakie to niebezpieczne... - zamilkła i rozejrzała się dookoła. - Słyszałaś?
- Nie, co? - Laurel nerwowo przeczesała włosy palcami.
Rozległo się pikanie. Bliźniaczki podskoczyły po czym wyciągnęły z torebki, każda swojego, smartfona. Ich usta poruszały się identycznie, jakby czytały tę samą wiadomość. Popatrzyły po sobie wystraszone i wybiegły na korytarz.
----------------------
Nudny, krótki i jakiś taki... nijaki? Wiem, wybaczcie. Mam coraz mniej czasu na pisanie. I to się raczej nie zmieni :(.
Cicho przemierzyła korytarz i przywarła do ściany. Wyjrzała za róg. Pielęgniarka w białym fartuchu weszła do jednego z pokoi. Drugiego na lewo. Pokoju Katie.
Niech to szlag. Taylor odczekała chwilę, zanim pielęgniarka wyjdzie z pokoju i pognała w stronę, domykających się, drzwi. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby były antywłamaniowe. Na szczęście zdążyła do nich dobiec, zanim zatrzasnęły się na dobre.
Pomieszczenie było małe. Firanki w motyle uniemożliwiały promieniom słonecznym wpaść do pokoju przez małe okienko. Białe szafki i stoliki zajmowały jedną drugą pokoju. Na małym szpitalnym łóżku leżała, zwinięta w kłębek, osóbka. Taylor podeszła bliżej i prawie co nie krzyknęła. Katie wyglądała okropnie. Jakby przeszła jakąś nieudolną operacje plastyczną. Wyglądała jak wyschnięty kalafior, rozjechany przez ciężarówkę. Po minucie wahania, dziewczyna dotknęła, dwoma palcami, czoła Katie. Było zimne jak lód.
Nagle Taylor usłyszała kroki na korytarzu i przekręcanie klucza w zamku. Odskoczyła jak poparzona i, w panice, wskoczyła za wielką szafę. Do pokoju weszły dwie osoby. Laurel i Lindsay.
- Myślisz, że przeżyje? - Lindsay pochyliła się nad Katie.
- Pewnie tak. Gdyby Char już tu była może wreszcie byśmy ją złapali.
- Może... Ale sama widzisz jakie to niebezpieczne... - zamilkła i rozejrzała się dookoła. - Słyszałaś?
- Nie, co? - Laurel nerwowo przeczesała włosy palcami.
Rozległo się pikanie. Bliźniaczki podskoczyły po czym wyciągnęły z torebki, każda swojego, smartfona. Ich usta poruszały się identycznie, jakby czytały tę samą wiadomość. Popatrzyły po sobie wystraszone i wybiegły na korytarz.
----------------------
Nudny, krótki i jakiś taki... nijaki? Wiem, wybaczcie. Mam coraz mniej czasu na pisanie. I to się raczej nie zmieni :(.